Ostatni sejmikowicze
OSTATNI SEJMIKOWICZE.
przez
P. Jaxe Bykowskiego.
Część pierwsza.
W południowej części Podola Pobereżem zwanej, na stromej skale nad Dniestrem, jeszcze za młodości mojej, widniały na daleką przestrzeń rozwaliny jakiegoś zamku — lecz już
wtedy w gruz rozsypane tylko ówdzie kupą kamieni, indziej zasypem sterczały i reszty zniszczenia czas dokonywał.
Jak każda niemoc minioną siłę znamionuje, tak bezwątpienia każda ruina mogła być niegdyś spójną jednolitą całością.
Szczęśliwy kto z tych hieroglificznych odłamków stworzy choćby małą legendę całości; kto wyżebrze u wieków minionych choć słaby promyczek światła na ile tyle mgłę
zamierzchłych dziejów rozświecający i szczęśliwy kto z ust krzepnących starca pochwyci ostatnie słowa wielkiej epopei, ten śpiew łabędzi świetnej przeszłości.
Otóż i ta stercząca ruina dla jednych kupa gruzu podsycająca przesądne klechdy i podania prostego ludu o czartach, czarownicach i t. p.
, w proch by się sypała sobie, wiatr by pył roznosił, czas
ziemię wyrównał i zagładziłaby się tak na powierzchni jak i w pamięci ludzi; niktby nie pomyślał co się tam działo
przed wieki, że te smutne szczątki z wielkich początków powstały — gdyby nie ta okoliczność, iż we wczesnej jeszcze młodości, los mnie przybliżył do pewnego człeka, już
podówczas zgrzybiałego, wszakże przytomnego i rzeźwego starca, dziś od lat prawie czterdziestu w grobie, a najbliższego niegdy sąsiada obecnej ruiny, co większa przez długie lata
niepośledniego czynnika w jej dziejach.
Jeżelim z umysłu wskazał źródło zkąd niniejsze poczerpnąłem, jedynie to w tym celu uczyniłem, ażeby nie być pomówionym o lekoeważenie tych relikwii przeszłości; ażeby
mnie kto nie posądził że idąc torem nowych pisarków, którzy ponagromadzawszy w słownikach siła wyrazów przestarzałych wyszłych z użycia, pochwytawszy jakieś rzekome wypadki,
świętokradzką ręką chcą klecić te gmachy, a w głupocie mniemają płoche dzieciaki, iż to jedna jest robota co około karcianego pałacu — Żal mi was niewidomi, którzy
rączętami z pod glansowanych rękawiczek imać się tej syzyfowej pracy odważacie.
Owóż dla czego chciałem usprawiedliwić pochodzenie mojego „relata refero".
Nie idzie zatem ażebym je od innych wykonał zdolniej, lecz od sumienności odstąpić niechcę i raz ten jeden na całą księgę uprzedzam, iż faktu żadnego nie zmyśliłem, niczego
jak mówią z palca nie wyssałen., co zaś tu podam lub z ust mojego niezapomnianego starca wyszło lub w tradycyi jego współczesnych czerpałem.
Nie powiem ażeby i oni nie byli ludźmi omylnymi, ażeby do nich błędy dziejowe nie wkradały się — wszakże i te uszanowałem — bo na błąd swojego czasu wywołany właściwą,
wiekowi cechą, stronnictwem partyi, zaślepieniem dziejowem, kollizyą wypadków — słowem na błąd spółczesny, znający dzieje sprostowanie odnajdzie, poznając kto błądził i w
jakich celach. Wszystko zaś nieówczesne, a nasze przyczynione teraźniejszą ręką do przeszłości, wygląda jak kwiat przy zbutwiałej trumnie.
Nareszcie przeszłość brać trzeba jak nam ją podają, a jeżeli i cierpka to ją przyjąć bez skrzywienia, boć zawsze to czasza ręką przeznaczenia nalana, a wychylić do dna ją
musimy. Dla tego więc zdaniem mojem wszyscy haftujący jaskrawą nicią wyobraźni na tej starej poważnej kanwie ciężko grzeszą.
Atoli nie mniej grzeszy ukrywający gorzką prawdę gwoli schlebianiu lub pokłonowi złotemu cielcu — bowiem taki fałsz jest nieprzebaczonem autorskiem pieczenianstwem; a z drugiej
strony pracą daremną, bo co raz zapisano dziejowym rylcem tego jednostkowe przemilczenie lub dworackie schlebianie nie zmaże.
Owszem niech wiedzą synowie wczem ojcowo zawinili, a jak wiele grzechów do odpokutowania i odkupienia po nich zostało—niech wiedzą z czego.
poprawiać się trzeba i jakich wad unikać, ażeby te w spadkowe i chroniczne nie przerodziły się.
Owóż z wyżej powiedzianego wynika, iź w tem pisaniu a raczej spisywaniu słyszanego, nie zadnych względów, a nagiej prawdy, jaka do mnie od starych przyszła, ściśle trzymać się
zamierzyłem. Zmówiwszy zaś to moje credo, do rzeczy przystępuję.
I.
Zamczysko na wstępie wspomnione, przeszło sto lat temu przedstawiało nie jak dziś ruinę, t groźną całość.
Pseudohistoryk mógłby ci strzelić jak z moździerza i wymienić odległe czasy jego nałożenia, drugi jemu podobny na poprzednim fundując się doda legendę od śliny i z czasem
prawdziwy badacz dziejów szukać będzie wiatra w polu, nim dotrze do tej prawdy, że poprzednicy iego byli nieukami.
Wszakże nie dziwota, w dawnych wiekach zamki obronne, szczególnie nad Dniestrem, niegdyś granicą turecką, w sąsiedztwie smutnie pamiętnej Cecory, zkąd każdy poganin łup i
pożogę po kraju roznosił.
Lecz że ów zamek dochowanym był cało do onych czasów, końca panowania ostatniego Sasa, kiedy już pokój z Portą był stały, a napady tatarskie nie ponawiały się?
Kwestyę tę jednem rozwiążę słowem, iż siedziba ta stanowiła rezydencyę pewnej potęgi — nie hierarchicznej, urzędowej ani arystokratycznej, ale swo-
jego rodzaju potęgi
moralnej trzęsącej losami sporego szmata ziemi, a przezeń nierzadko i kraju— doświadczonego sejmikowicza.
Dla tego ta siedziba choć z rodzaju szlacheckich, nie wyglądała jednak równie pokornie i dostępnie, jak inne bratnie strzechy, ale buńczucznie jeżyła się jakby postrach na
bisurmana.
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 32 | 33 | 34 | 35 | 36 | 37 | 38 | 39 | 40 | 41 | 42 | 43 | 44 | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | 50 | 51 | 52 | 53 | 54 | 55 | 56 | 57 | 58 | 59 | 60 | 61 | 62 | 63 | 64 | 65 | 66 | 67 | 68 | 69 | 70 | 71 | 72 | 73 | 74 | 75 | 76 | 77 | 78 | 79 | 80 | 81 | 82 | 83 | 84 | 85 | 86 | 87 | 88 | 89 | 90 | 91 | 92 | 93 | 94 | 95 | 96 | 97 Nastepna>>